środa, 28 listopada 2012

Internet vs profesor Bralczyk

Ach te technologie!
Człowiek czasami nie nadąża, w którym miejscu skończył i co ma począć dalej. Pewny wciska „enter”, a mniej pewny „eskejp” – to taki guzik w lewym górnym rogu klawiatury. A klawiatura, to taki ciąg guzików z literami i liczbami oraz innymi pierdołami, wciskając które można coś sensownego napisać na ekranie komputera…

Sensownego, jeśli oczywiście nie będziemy wciskać tych pierdół…. No właśnie – skoro pierdoły, czy na pewno „pierdół” mamy pisać przez „o” kreskowane? Ja szczerze mam co do tego wątpliwości. Mam jednak nadzieję, że profesor Bralczyk, jeśli nie w najbliższej audycji, to przynajmniej w najbliższej reklamie, na pewno nam to wyjaśni.
Ja natomiast chcę porozmawiać o wpływie na nasze życie komputerów podłączonych do Internetu – no bo komputer bez Internetu nie wyszedłby dalej po za wersję elektronicznej maszynki do pisania. I mógłby najwyżej nazywać się „pisator”, albo z łaciny „scribator”, podobnie jak inne elektroniczne maszyny zastępujące ludzkie umiejętności fizyczne i umysłowe – kalkulator, sekator, stymulator, defibrylator, wibra..., a to akurat może nie najlepszy przykład.

A więc, komputer podłączony do sieci... tej internetowej (bo do elektrycznej swoją drogą) na co dzień zastępuje nam wiele rzeczy na raz – no bo to i radio, i telewizor, i telefon, i kalkulator, notes do pisania, karty do układania pasjansu, książki, gazety i inne gadżety, że o kalendarzu, zegarku i termometrze z barometrem, czy mapach już nie wspomnę.

Siedząc przy komputerze i nie wychodząc z domu możemy zajrzeć, na przykład, do menu (czyli jadłospisu - jak zapewne zauważyłby profesor Bralczyk). A więc, zajrzeć do menu najbliższej francuskiej restauracji, żeby potem nie udawać przed zaproszoną na kolację panienką, że ten flamique à porions, na prawdę ci smakował. No bo jak komuś może smakować suflet czosnkowy?!

Przez Internet możemy też sprawdzić cenę tego francuskiego badziewia, żeby potem, znowuż, nie udawać przed dziewczyną, że właśnie zostawiłeś portfel w domu i prosić ją o zapłacenie rachunku.

Komputer w sieci (już wiemy! Tej Internetowej!) zamienia nam całe instytucje, no bo w try miga wysyłamy na drugi koniec świata listy, a nawet cale ochłapy dokumentów i nie musimy jak dawniej zapierdalać na pocztę, żeby wysłać list lub paczkę poleconą „Par avion” - czy ktoś jeszcze pamięta co to znaczy?

Nie ruszając się z fotela w internecie możemy kupić bilet do kina lub do teatru. Via Internet możemy zaplanować podróż i kupić bilet autobusowy, kolejowy czy lotniczy. Zarezerwować hotel, tudzież znaleźć koleżankę do pokoju na czas jakiś. Przy tym jednak należy pamiętać, że za te usługi cena podawana jest za godzinę, a nie za dobę, jak w przypadku pokoju hotelowego.

Za pomocą internetu na odległość możemy uczyć się języków obcych, gotowania, dziergania na drutach, księgowości, czy nawet ekonomii.

Na odległość i z dystansem możemy obserwować w internecie posiedzenie rady miejskiej, parlamentu. Uczestniczyć w nabożeństwie, a w niektórych krajach do spowiedzi można też przystąpić przez internet. I spowiadać się, spowiadać się, spowiadać się, aż ci ksiądz w monitor nie zapuka, a pokutę mailem przyśle.

Dziś w internecie możemy kupić i załatwić wszystko – sprawdzić dziennik ocen bachorów, zapłacić rachunki, wysłać pozdrowienia urodzinowe, nawet znicz na grobie najbliższych na Wszystkich Świętych zapalić możemy.

Ale co tam o martwych. Internet sprawia, że coraz mniej czasu poświęcamy również na żywy kontakt z ludźmi, bo z przyjaciółmi spotykamy się na „fejsbuku”, plotkujemy na „twiterze” lub w „skajpie”, zdjęciami z podróży dzielimy się na „flikriku”, filmy z uroczystości rodzinnych wrzucamy na „jutube”, a pamiętniki piszemy na blogach. Przy tym tyjemy, czujemy się samotni, a przez to źli i nerwowi:

- „Kochany, czy już wyniosłeś śmiecie?”

- „Kochana, czy ty nie widzisz, że ja teraz rozmawiam przez skype. A ty mi tu ze swoimi śmieciami. I to już od tygodnia, codziennie, to samo przez to samo!”

No właśnie, siedząc w Internecie zanika w nas instynkt komunikowania się z najbliższym otoczeniem. Mamy zanik słownictwa, a gramatyka staje się zbędna. Nie piszemy już „żona”, tylko „zona”, nie „mąż” – tylko „maz”, nie „będę” lecz „bede”. I tylko profesor Bralczyk wciąż jeszcze „wyłącza światło i włącza oszczędzania”, bo reszta internautów już nawet nie „włancza” i „wyłancza”, a tylko „on” i „off”, czasami „restart”...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz