Polska mniejszość została oszukana?
Mniej lub bardziej zaangażowani w sprawy litewskich Polaków politycy, politolodzy i dziennikarze od jakiegoś czasu wróżą z fusów - co się wydarzy 14 października? W tym dniu, jak wiadomo odbędą się na Litwie kolejne wybory parlamentarne, a wódz Akcji Wyborczej Polaków na Litwie, europoseł Waldemar Tomaszewski zapowiedział, że tym razem jego partia zamierza przekroczyć 5-procentowy próg wyborczy i będzie chciała rządzić w kraju. Nie sama oczywiście, bo w koalicji z innymi. Nie sama też zamierza przekraczać próg wyborczy, bo wcześniejsze wyborcze wysiłki „jedynej polskiej” nie dawały oczekiwanego wyniku. Tomaszewski postanowił więc szturmować próg wyborczy razem z innymi partiami. A ponieważ chętnych do współpracy nie było za wiele, toteż wódz AWPL poprzestał na Aliansie Rosjan z Pomorza oraz na tzw. partii Prunksienė, czyli ostatnio nazywanej Partią Ludową. Polityków, politologów i dziennikarzy od Warszawy aż po Moskwę irytuje więc, czy tak dobranego (ale dalece nie doborowego) towarzystwa wystarczy Tomaszewskiemu do przekroczenia progu wyborczego? Tego nie wiem. Zresztą wcale mnie to nie interesuje, bo kwestią najważniejsza w całej tej sytuacji jest „CO DALEJ?”.
Życie bowiem dowodzi, że można mieć kilku posłów i być przysłowiowym języczkiem u wagi (przykład Partii Chłopskiej, która dziś ma w Semie kilku posłów i choć nie jest w koalicji rządzącej, a nawet nie jest w klubie parlamentarnym jakiejś większej partii, jednak potrafi balansując między opozycją i koalicją rządzącą załatwiać sprawy ważne dla swojego chłopskiego elektoratu). A można też mieć kilkunastoosobową reprezentację parlamentarną i być nikim, jak na przykład AWPL, której trzech posłów należy do klubu opozycyjnej partii Rolandasa Paksasa „Porządek i Sprawiedliwość”, ale to nijak nie przekłada się na pozycję Polaków w Sejmie, przeciwko którym występują nawet koledzy z klubu PiS. Oni nie tylko nie popierają postulaty posłów AWPL w zakresie polskiej oświaty, czy chociażby w kwestii pisowni polskich nazwisk, ale często też głosują przeciwko tym postulatom. Ostatnio zaś antypolskiej retoryce samego Paksasa, może dorównać chyba tylko antylitewska retoryka samego Tomaszewskiego. Powstaje więc zasadnicze pytanie, że czy jeśli dziś Tomaszewski nie może sklecić bardziej spójnego związku z partią opozycyjną, z którą przecież nie ma niczego do podziału, to czy po ewentualnym sukcesie wyborczym potrafi dogadać się w sprawie koalicji rządzącej z ewentualnymi partnerami, z którymi będzie miał do podziału bardzo wiele - teki ministerialne, tudzież wpływy, stanowiska i urzędy? I to jest zasadnicze pytanie, na które odpowiedź raczej już nie mieści się w szablonowym poglądzie, że Polacy są niepretensjonalnym partnerem, więc każda litewska partia chciałaby z nimi układać się do koalicji. Tak już nie jest, bo w ciągu ostatnich lat Tomaszewski wykopał między polską mniejszością i litewską większością tak głęboki rów, po brzegi wypełniony wzajemną niechęcią i utopionymi w niej zdrajcami, w poczet których Tomaszewski zapisywał każdego Polaka pracującego na porozumienie polsko-litewskie, że na zasypanie tej przepaści dziś już nie wystarczy jednej powyborczej nocy. Dziś bowiem, nawet bardziej liberalni litewscy politycy wolą być anty-, niż propolscy, tylko żeby nie narażać się większości swoich wyborców. Dlatego, jeśli nawet któraś z tzw. partii litewskich zechciałby tworzyć koalicję z AWPL, to wcale nie gwarantuje, że zgodzi się przy tym na realizację polskich postulatów. Rozumie to też wódz „jedynej polskiej”, który zapowiedział odsunięcie na bok realizację postulatów polskiej mniejszości (bo rzekomo same się załatwią z czasem), która dziś ma pełne prawo poczuć się być oszukana przez wodza. Albo załatwiona – jak kto woli...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz